top of page

XXI FESTIWAL SZTUKI NAJNOWSZEJ ZA

Zaktualizowano: 18 sty 2022

odbędzie się na jesieni 2018 roku.

Na program złożą się prezentacje filmów oraz materiałów z archiwum ZA dotyczących następujących twórców:

Mariana Bogusza (1920-1980)

Jerzego Juliusza Emira hr. Przewoskiego (1940 – 1996)

Jerzego Wardęckiego (1943 – 2016)

Zygmunta Trziszki (1936 – 2000)

Romana Nygi

Agnieszki (Jagi) Sokołowskiej

Ewy Sokołowskiej

Wiesława Sokołowskiego

Grzegorza Winklera

oraz innych

Równoległe do przygotowań festiwalowych będziemy publikowali w Internecie materiały dotyczące drogi twórczej ZA.



Poniżej prezentujemy fragment filmu pt. „ Jak sztuka opuściła muzeum” zrealizowany przez Muzeum Narodowe w Warszawie w roku 2015. Fragment ten (6 minut) ukazuje Osiedle Twórców w Rawce (1979). Krytycy sztuki p. Magdalena Anna Nowak i p. Łukasz Strzelczyk omawiają powyższy projekt




Ponadto załączamy linkę do naszego pisma literackiego „Trwanie” gdzie gromadzone są unikatowe materiały o Marianie Boguszu (1920-1980), który był członkiem założycielem Zrzeszenia Artystycznego ZA. Z materiałów tych powstanie kolejna książka Wiesława Sokołowskiego.

linka do Trwania

Marian Bogusz (1920-1980) w słowie Wiesława Sokołowskiego


Wiesław Sokołowski


TRWANIE ZAPRASZA DOBRZE JEST ŻE ŻYCIE NASZE I MYŚLI NASZE W TYCH DNIACH SPOTKAŁY SIĘ w NARODOWEJ GALERII SZTUKI ZACHĘTA w WARSZAWA




od lewej: Joanna Kordjak kurator Narodowej Galerii Sztuki ZACHĘTA w Warszawie, Roman Nyga, artysta malarz, współuczestnik wielu działań z Marianem Boguszem i Wiesław Sokołowski poeta, prezes Zrzeszenia Artystycznego ZA.

Otwarcie wystawy MARIANA BOGUSZA w Zachęcie 2017


poniżej fragment katalogu wydany przez ZACHĘTĘ 2017 pt „Radość nowych konstrukcji. Powojenne utopie MARIANA BOGUSZA". Autor Agata Pietrasik str 32.

„Za projektem Bogusza stoi bowiem nie tylko silny imperatyw estetyczny, ale również moralny, o czym artysta pisze pośrednio, przywołując we wstępnie do katalogu wystawy w Galerii Autorskiej ZA następujący cytat z twórczości Tadeusza Borowskiego:

Nie ma piękna jeśli leży w nim krzywda człowieka

Nie ma prawdy która tę krzywdą pomija

Nie ma dobra które na nią pozwala

Umieszczenie sztuki w samym centrum, na zgliszczach obozu, to sposób na to, aby zaistniałej tam krzywdy nigdy nie pominąć, by przechowując pamięć o tamtych wydarzeniach, nie dopuścić do tego, aby historia się powtórzyła.

Tak rozumianą praktyką sztuki nowoczesnej, kieruje silny imperatyw etyczny, a poza kategoriami piękna czy też formy istotna jest tu również kategoria prawdy”.

MARIAN BOGUSZ (1920-1980)


KILKA ZDJĘĆ Z WERNISAŻU


W NARODOWEJ GALERII SZTUKI


„ZACHĘTA” W WARSZAWIE WYSTAWA CZYNNA DO 4 LUTEGO 2018







fragment życiorysu Mariana Bogusza (1960-1980) 1978 - 1980 - Indywidualna wystawa Bogusza "Impresje malarskie do utworów B. Brechta" eksponowana jest w Warszawie w Galerii " Zapiecek" oraz w Berlinie. Następnie w Toruniu i Słupsku, gdzie pokazał malarstwo oraz projekty form przestrzennych. Grupa "Za" w Rawce podejmuje inicjatywę zorganizowania projektu Osiedla Młodych Twórców, którego wizje tworzył Bogusz już w obozie Mauthausen. W galerii "Za" w Rawce tym projektom poświęcona jest wystawa Bogusza pod tytułem " Wizje architektoniczne 1944 - 45". Osiedle Młodych Twórców ma w przyszłości nosić nazwę "Osiedle Młodych Twórców im. Mariana Bogusza". Bogusz umiera w Warszawie 2 lutego 1980r.






Wiesław Sokołowski

I NIECH TAK NA RAZIE ZOSTANIE

Żyjemy na „ruchomych piaskach” – a jakie to może być życie, kiedy w każdej chwili można upaść na chodnik z którego już się nie powstaje … Wiem o czym mówię – bo ostatnie dziesięć lat życia Mariana Bogusza przeplatało się z działalnością ZA. Przecież np. przez kilka lat rejestrowaliśmy Zrzeszenie Artystyczne ZA – a Marian Bogusz był członkiem założycielem naszej organizacji twórców. Dopiero rok po śmierci Bogusza udało nam się doprowadzić do tego, że wpisano ZA do rejestru stowarzyszeń.

1.

Kilka dni temu uczestniczyłem w otwarciu galerii Fundacji im. Stefana Gierowskiego w Warszawie. Były pokazane prace Zbigniewa Dłubaka i Mariana Bogusza. Artyści wprawdzie przenieśli się w zaświaty zostawili nam jednak swoje prace, obrazy.

Schowałem się ze swoimi myślami i znajomymi na zapleczu barowym i popijając piwo wspominałem lata siedemdziesiąte. Znalazłem w swojej głowie wiersz, który zadedykowałem Marianowi Boguszowi i który załączam poniżej. Wiersz ten powstawał przez wiele miesięcy. Część pierwszą TRYPTYKU odczytałem w jego domu – pracowni przy Kopernika 32, w obecności Jurrego Zielińskiego – malarza, Włodzia Branieckiego – krytyka, pisarza. Spotkania nasze odbywały się w tym miejscu przez wiele lat – Marian nazywał je nieustającymi sympozjami.

A ponieważ byliśmy wtedy na etapie przygotowywania Jego wystawy w Autorskiej Galerii ZA pt. Wizje architektoniczne 1944-1945 oraz projekt Osiedla Młodych Twórców w Rawce uzgodniliśmy, że słowo odczytane na tym spotkaniu znajdzie się w folderze do wystawy, co zresztą się stało.

Tryptyk można odnaleźć także w mojej książce w TRWANIU POMIMO na str. 136, rok wyd. 1993. Wiersz ten załączam poniżej.



2. Także odszukałem kilka zdań z roku 1983 jakie napisałem o Marianie Boguszu w OBUMARŁYCH, zapis ten ukazał się w druku dopiero w roku 1998 na str. 86 – przytaczam je w całości:

„ Szukałem przede wszystkim ludzi autentycznych. Chwilami człowiekiem takim był dla mnie Maran Bogusz (1920-1980). Znałem go z okresu działalności na Starówce. Próby mego zespołu odbywały się piętro wyżej nad galerią „Krzywe Koło”. Hałas wernisażowy zwabiał nas – a alkohol, który strumieniami lał się, rozwiązywał nasze jęzory do rozmiarów nieposkromionych. Z Boguszem jednak zetknąłem się osobiście „U Hopfera”. „Gadaliśmy” – jak on by powiedział. Głos więc jego – bas – widziałem w swoim teatrze. Któregoś dnia Mistrz zaprosił mnie do galerii „Wola”. Na środku sali kilka ton koksu – a wokół, na skrawkach papieru, rysunki z obozu koncentracyjnego – w dalekiej perspektywie kula, wokół zaś z rozdziawionymi gębami – publiczność. Z Mistrzem pokręciłem kulą wokół osi i wyszliśmy na powietrze … Było to jedno z moich najgłębszych przeżyć. Uczułem po raz pierwszy, że nie jestem sam”.

3.

Załączam także wpis Mariana Bogusza do KSIĘGI HONOROWEJ ZA: z roku 1979.


Cyt. Wierzę, że to w co wierzyłem i myślałem w obozie

przybierze realne kształty w Osiedlu Młodych Twórców!

Jestem z Wami !

M.Bogusz Rawka - galeria „ZA”

26.IV.1979

A także załączam deklarację założycielską Zrzeszenia Artystycznego ZA podpisaną w roku 1977 przez Mariana Bogusza.



4.

Na pewno znajdę w naszym archiwum nie jedno zdanie, nie jedno zdjęcie z tamtego okresu. W tym miejscu chcę podziękować Stefanowi Gierowskiemu – że pamięta o nas, gdyż inni tzw. „moi przyjaciele” z nieukrywaną radością i satysfakcją „zapominają” odnotować obecność Mariana Bogusza w Autorskiej Galerii ZA – i nie tylko to.


od lewej Stefan Gierowski i Wiesław Sokołowski, Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego kilka lat temu Wprawdzie można znaleźć nasze ślady w różnych tzw. oficjalnych publikacjach o Boguszu a nawet kilka cytatów z moich różnych zapisków dotyczących Mariana. Bo przecież Bogusz lgnął do nas, do tych – jak siebie nazywaliśmy wtedy – Wolnych i Niezależnych Wędrowców Szlaku Królewskiego.

Tę wolność i niezależność zaanektowały niestety inne, obce nam środowiska i wychodzi na to – a żyję na tym świecie dość długo – że na naszą zgubę, że na nasze zniewolenie i zatracenie.

Może i dlaczego Bogusz lgnął do nas? Może dlatego, że sam był i żył w sytuacji dla siebie do końca niejasnej, co więcej, pomagał właśnie nam, choć niełatwo mu było – bo wojna, bo obóz koncentracyjny, bo próba odnalezienia się w trudnej powojennej rzeczywistości i przede wszystkim sztuka, która pozwalała mu wprawdzie przetrwać w wymiarze duchowym, a żyć przecież trzeba było z czegoś także.


Wystawa Mariana Bogusza w MUZEUM NARODOWYM 2015.


5.

My tu wszyscy istnieliśmy i istniejmy nadal na „ruchomych piaskach” – a jakie to było i jest istnienie, kiedy w każdej chwili można upaść na chodniku z którego już się nie powstaje …

Wiem o czym mówię – bo ostatnie dziesięć lat życia Mariana Bogusza przeplatało się z działalnością ZA. Przecież jeden z wielu przykładów przez kilka lat rejestrowaliśmy Zrzeszenie Artystyczne ZA, a Marian Bogusz był członkiem założycielem naszej organizacji twórców. (patrz poniżej deklarację Bogusza z roku 1977). Dopiero rok po śmierci Bogusza (1981) udało nam się doprowadzić do tego, że wpisano ZA do rejestru stowarzyszeń. (patrz poniżej notatka prasowa)


Notatka prasowa z lokalnej gazety


Jednak co robiono z Zrzeszeniem Artystycznym ZA na przestrzeni tych wielu

lat. Jak zachowywali się wobec naszej organizacji różnego szczebla decydenci – gołe fakty i dokumenty więcej powiedzą niż moje tu utyskiwania. Co więcej, jak zachowywali się ci, którzy uważali nas za swoich przyjaciół? Ha, ha, ciekawe to były „zabawy”.

W tym kontekście kim był tak naprawdę Marian Bogusz, o tym także tak do końca nikt z nas nie wie. I niech tak na razie zostanie.







*** ZAMIAST MANIFESTU MARIAN BOGUSZ (1920-1980)






Została odnaleziona taśma w archiwum ZA sprzed ponad 40 lat (patrz powyżej) – a na niej jest także głos MARIANA BOGUSZA (1920-1980).

Taśmę nagrano w czasie trwania wystawy Wiesława Sokołowskiego pt. KONCERT NA KROPLĘ WODY. Pokaz ten odbył się w styczniu 1975 roku w Domu Artysty Plastyka w ramach ogólnowarszawskiego projektu POKOLENIA XXX.

*** ZAMIAST MANIFESTU (2015), rozmowę, którą przeprowadziłem z Romanem Nygą artystą malarzem. Wiele myśli i słów poświecone są w naszej rozmowie Marianowi Boguszowi.





***


(fragment z książki Wiesława Sokołowskiego "Głos spod murawy" ISBN 978-83-926174-26. Rok wyd. 2014


Z Jurrym także przez wiele lat bywaliśmy u Mariana Bogusza w jego mieszkaniu - pracowni przy Kopernika 32/5. Tu rozbieraliśmy sztukę na części pierwsze tzn. majaczyliśmy o wszystkim i o niczym, by ten najważniejszy moment skupienia mógł tylko zaistnieć kiedy każdy z nas jest sam - przed obrazem czy przed gołą kartką papieru. Zresztą mieliśmy swoją sygnalizację. Marian wystawiał kwiatek w oknie, to była dla nas wiadomość, że oczekuje nas. „Konferencja” zaczynała się około 9 rano a kończyła się około 15-tej i trwała przez wiele lat. O 16-tej przychodziła żona Mariana „Szurka”. Marian siadał naprzeciw swojej sztalugi i czekał co mu się na świeżo zagruntowanym blejtramie pojawi; a kiedy wiedział co i jak wtedy w sposób zdecydowany zabierał się do malowania zapominając o wszystkim.

Jurry pracował inaczej – każdy jego obraz był najpierw pomysłem i nieraz na małych karteluszkach szkicował te pomysły. Poniżej pokazuję rysuneczek z roku 1976, zrobiony w Rawce. Zresztą różnie bywało, bo nie było w tym rutyny, raczej dominowała ekspresja życia, którą trzeba było w jakiś tam sposób zanotować, zapisać – czy zneutralizować.

Marian Bogusz w pewnym sensie był dla nas Mistrzem, zresztą Marian gardłował w sposób niewyobrażalny i karkołomny. Możliwe, że nasza obecność i nieukrywana wdzięczność, że możemy uczestniczyć w jakimś niebywałym spektaklu prawdy, powodowało to, że Marian sam przechodził siebie.

Bywało i tak, że nie starczało mu czasu by dokończyć to co zaczynaliśmy rano; wtedy razem z Jurrym wychodziliśmy od niego około 15-tej i jak zwykle – Marian z „Szurką” (żoną) jadł obiad i około 17-tej Mistrz wymykał się żonie na szlak - z reguły szliśmy do winiarni „U Hopfera” (Krakowskie Przedmieście 53), gdzie przy dźwiękach wina wygłaszaliśmy tyrady zdań odbiegające od norm przewidzianych w podręcznikach komunikacji międzyludzkiej. I właśnie w tym fermencie wyłaniały się różne pomysły. A pierwsza wystawa przedśmiertna Jurnego Zielińskiego właśnie taką ma genezę.

Nie istniejąca dziś galeria MDM przy Placu Konstytucji (Marszałkowska 34/50) była miejscem chyba największej wystawy Jurrego. Prawie wszystkie obrazy i to większości dużego formatu udało się nam zebrać. Dodatkowo na wernisażu gościliśmy „prosiaka na różnie” – zdobytego gdzieś w okolicy Łowicza. Zresztą nasza wyprawa z Jurrym do Łowicza była egzotyczna. Udało nam się załatwić nie tylko prosiaka, ale nawet transport do galerii za firko.

Umówieni byliśmy także z Boguszem o godz. 9-tej rano w galerii. Oczywiście Marian przybył w nastroju uroczystym – przejrzał uważnie i dokładnie obrazy i zaprosił nas do knajpy "Pod filarami" vis a vis galerii, by przedyskutować zaistniałą sytuację. Zamówił odrobinę „ognistej wody z czerwona kartką” i skupieni przy „ognisku sztuki” zaczęliśmy intonować pieśni jak rozegrać ten spektakl obrazów. Dyskusja okazało się, że trwała kilka godzin, a owocem rozmowy była przejrzystość pokazania sztuki Jurrego jakby w dwóch pasach transmisyjnych. Te obrazy, które w istocie swojej były próbą szukania siebie - a więc bardzo wczesne - uznaliśmy, że trzeba powiesić tak by dolna krawędź obrazu prawie dotykała podłogi, te zaś pełne Jurrowych poczynań pokazać w sposób tradycyjny na wysokości oka. Ów wydawałoby się banalny zabieg spowodował przejrzystość czy wręcz klarowność wystawy.

Uradowani, zadowoleni, że mamy właściwego wróbla w garści przybyliśmy ponownie do galerii by ostro zacząć robić wystawę, bo przecież jutro wernisaż. Ustawiamy obrazy w tej nowej wypracowanej przed chwilą formule i serca nam rosną – wystawa po takim drobnym zabiegu staje się jasna, lekka, czysta – wyłaniają się wręcz nieoczekiwane relację pomiędzy poszczególnymi pracami – tak jakby zaczęła się rodzić przestrzeń, z której niejako naturalnie zaczęły zakwitać jurrowe obrazy.

Robota więc pali nam się w dłoniach, obraz za obrazem wkładaliśmy tam, gdzie były ich miejsca. To, co wydawało się takie skomplikowane, teraz nabiera swoistej prostoty – więc czujemy się wolni - wolni nawet na wyciągnięcie młotka, którym wbijamy gwoździe by umocować obraz na wysokości oka.


4.

Zbliża się godz. 16-ta, w pokoikach administracyjnych zazgrzytały zamki. Urzędnicy kończą swoje urzędowanie. Od 8-mej rano do godz. 16-tej nieśli na swoich barkach dobre imię sztuki, teraz należy im się odrobina wytchnienia, odrobina odpoczynku i rozrywki. Przechodzą obojętnie obok obrazów i nas, tak jakby byli myślami gdzieś daleko. Okolica powoli cichnie, krany milkną, klozety wyludniają się. A my gdzieś na którymś piętrze jesteśmy sobie zostawieni, mruczymy do siebie i robimy to co mamy robić. I oby ten stan wieszania trwał wiecznie.

Wydawało się, że nic i nikt nie jest w stanie zakłócić naszego porozumienia, naszych ustaleń i naszej chęci zrobienia wystawy do końca. Wydawało się, ale tylko do momentu czy do chwili, kiedy to zaczął zbliżać się ku nam stukot obcasików pani dyrektor galerii. W sposób bardzo energiczny zdążała w naszym kierunku. Jako ostatnia a więc najważniejsza osoba opuszczała ten przybytek sztuki. Przybywszy do nas, stanęła i pukając bucikiem o parkiet poprosiła byśmy opuścili galerię, bo czas pracy dobiegł końca. Ponadto dodała, że czekało na nas przez kilka godzin dwóch pracowników z obsługi wieszającej obrazy. Widziała nas wprawdzie rano, ale gdzieś zniknęliśmy, teraz jest koniec pracy i ona prosi byśmy też stąd sobie zniknęli. Bogusz słuchał tych wywodów, kiwał głową i poprosił, że niech zostawi nam klucze, przecież jutro jest wernisaż i trzeba wystawę dokończyć. Jurry i ja siedzieliśmy sobie wysoko pod sufitem na drabinie i z ciekawością przysłuchiwaliśmy się wymianie coraz bardziej zdecydowanie wypowiadanych zdań. Co więcej, Jurry zaczął delikatnie nucić sobie pod nosem jakąś bogobojną pieśń, tak jakby to wszystko co się na dole pod drabiną dzieje nie dotyczyło jego osoby. Zdanie wypływające z ust pani dyrektor i zdanie wypływające z usta naszego mentora i Mistrza co chwila nabierało innych zabarwień, zwrotów, wykrzykników. Wyszło na to, że zaczęli sobie brykać do tego stopnia iż huczało już w całej galerii i rozprzestrzeniało się coraz dalej i dalej.

Wszystko jednak umilkło po słowach: jeśli tak chcecie i jeśli nie opuścicie galerii będę zmuszona zadzwonić na milicję, by was stąd usunięto siłą. A dzwoń sobie- poirytowany Bogusz odpowiedział. Pani dyrektor wykręciła się na pięcie i tak jak pukając obcasikami przybyła tak teraz jeszcze bardziej zdecydowanie pukając skierowała się do swego gabinetu; przekręciła ponownie klucz w zamku, który pod naporem energicznej rączki aż jęknął; za dobrą chwilę usłyszeliśmy szczebiot do słuchawki telefonicznej informujący o jakimś wtargnięciu do galerii, a ktoś drugi słuchał i słuchał po drugiej stronie telefonicznego kabla.

Akcja więc nabrała nieoczekiwanego tempa - po niecałych kilku minutach wkroczyła na teren świątyni sztuki kilkuosobowa grupa umundurowanych panów i osobnik z szarżą gwiazdkową zaczął tokować w kierunku Bogusza. My na drabinie z Jurrym wieszaliśmy dalej obrazy – Bogusz zaś w całej swej okazałości głosem tubalnym wszedł w szranki i dialog. Odpowiadał na zadawane mu pytania w sposób jasny i stanowczy opisując zaistniałą sytuację. Co więcej zaproponował, że skoro są na służbie to niech zrobią dobry uczynek, bo tu chodzi o nie byle jaki interes, ale o interes – jak Bogusz to ujął – dotyczący sztuki polskiej. Nie wiem co się stało, a raczej co zaiskrzyło, ale „gliniarze” rozeszli się po całej galerii, zaczęli oglądać obrazy – trwało to dość długą chwilę, wreszcie zgodnie uradzili i uprzednio poprosiwszy panią dyrektor poinformowali ją, że oni tutaj zostaną z nami i popilnują nas, a ona niech spokojnie idzie do domu a rano o godz. 8-tej któryś z nich dostarczy klucze. Panią dyrektor zamurowało, patrzyła na nas z miną jakby za chwile miała zwymiotować. Jurry zaś dalej nucił swoją bogobojną pieśń, przygotowując się widocznie duchowo do smażenia prosiaka na rożnie, którego kwik miał otworzyć jutrzejszy wernisaż.


Więcej



Marian Bogusz (1920 – 1980) AUTORSKA GALERIA „ZA” ŻEGNA SWEGO MISTRZA


Prowokować życie, ale prowokować ideą, czyli twórczością ciągle na nowo określaną działaniem. Istnieć w bieżącym strumieniu bezinteresowności, ciągle stać na stanowisku, że twórczość nie jest dyrektywą, ale szansą ogarnięcia siebie, wobec innych także.


Oto Marian Bogusz; płomień wszechogarniający; przy nim my – o wiele lat młodsi – grzaliśmy swoje pragnienia, swoje lęki, swoje powołania.


On wybrał sztukę na dobre i złe, wybrał ją i zaufał jej. Tę, wydawałoby się banalną myśl, bardzo trudno jest obronić w codziennym życiu, stąd nawet on wiele razy zmuszony był uciekać na prowincję – w Polskę – aby tam realizować siebie, swoje posłannictwo, swój los w sztuce.


Bogusz miał szczególnie zaciekłych wrogów, bowiem działalność jego była zbyt ideowa w sensie artystycznym, zbyt drażniąca więc tych, którzy swoimi przekonaniami kupczyli i nadal handlują.


On nie wstydził się ludzi, ich nadwrażliwości, gdyż wiedział, że jeśli sztuka ich nie uratuje, jeśli sami nie wybudują „ściany płaczu” to nikt im nie jest w stanie pomóc. Stąd z oddaniem zachęcał nas do pracy, kreował nas na swoich współtowarzyszy, po prostu pomagał nam Sobą.


Ostatni raz w Autorskiej Galerii ZA był 13 listopada 1979 roku. W dniu tym odbył się pod Jego przewodnictwem pierwszy warsztat poświęcony Międzynarodowemu Osiedlu Twórców nad rzeką Rawką.


Pomimo, że fizycznie umierał, nic go nie było w stanie oderwać od pracy. Zawsze na pytanie „Jak się czujesz” – odpowiadał – „nie tak źle, zadzwoń, przyjdź, pogadamy”.


Kilka dni przed śmiercią żegnał się ze mną u siebie w domu. Kazał mi wypić dwa koniaki, które mi osobiście nalał mówiąc: „Nie martw się, wszystko będzie dobrze, nasze Osiedle Twórców powstanie, tutaj masz folder poprawione do druku”.

Umarł we wtorek, w środę byłem z Nim umówiony.


1980


14 wyświetleń

Comments


bottom of page