Tekst ten został nagrodzony w III ogólnopolskim Turnieju Reporterów im. Melchiora Wańkowicza w 1987 r. Jego bohater, Wiesław Sokołowski nadal dokumentuje historię bolimowskiej Apokalipsy sprzed osiemdziesięciu kilku lat.
MOTTO
martwe rzeki czy są rzekami
martwa wolność czy jest też
wolnością
(Wiesław Sokołowski, fragment Misterium Bolimowskiego)
- Dotknąć problemu śmierci.
Na wielkim czarno-białym fotogramie płonie sześcian, zawieszony gdzieś między niebem i ziemią. W mroku, który spowija drzewa otaczające leśną polanę, bije w górę słup ognia – symbol płonącego światła. Zapis: Mord zbiorowy jest dla nas czymś nierzeczywistym, czymś, czego nie jesteśmy w stanie pojąć, zrozumieć, ogarnąć. Mimo że fakty mówią: t a k, mimo że dowody istnieją, my wbrew zdrowemu rozsądkowi, krzyczymy: nie (...) Sztuka wobec śmierci jest też bezradna. Życie zawsze ją określało i nadal określa.
Sokół zamyka teczkę z rękopisami, odkłada ją na półkę. Dzieli się refleksją:
- Powinniśmy umieć nazwać emocje. Przeobrazić nasz wewnętrzny protest, naturalny sprzeciw wobec przemocy, w impuls tworzenia. Z myślą o tych, którzy żyją i tych, którzy po nas nadejdą.
I Introdukcja Pierwsza:
Symbioza dnia i nocy, zła i dobra, wojny i pokoju – taką symbiozą co może być?
Symbioza narodu i władzy, Boga i grozy, czasu i objawienia – taką symbiozą co może być?
Oto pytania, na które nie ma odpowiedzi wprost, każda bowiem z tych spraw istnieje jakby samoistnie, a wszelka odpowiedź prawomocna nie jest z kręgu ani rozumu ani wyobraźni.
(fragment Proklamacji dwudziestej czwartej, rok 1985).
Introdukcja Druga:
Boże Mój (a gdzie moja) duma
(z Memoria Arae Wiesława Sokołowskiego)
Introdukcja Trzecia i Ostatnia:
... noc, co pęka pochodnią; APEL POLEGŁYCH.
Jest tak: gdzieś, miliony lat świetlnych stąd, wybuchają raz po raz Supernowe. W każdej minucie, w każdym ułamku sekundy, przeobraża się Wszechświat, którego jesteśmy dziećmi. Prawie nic o nim nie wiemy, bo ciągle jeszcze niewiele wiemy o sobie. I nagle przychodzi ten jeden, jedyny dzień, kiedy eksploduje nasza świadomość i z przeraźliwą jasnością wytycza dalszą drogę. Chwila wyznaczona przez ślepy los? Fatum? Przypadek? Przełamuje życie na pół jak kęs chleba, którego smaku dotąd nie znaliśmy, przeżuwając na co dzień papkę prawd objawionych.
Ta chwila w życiu Wiesława Sokołowskiego, poety mieszkającego w Rawce: siedemdziesiąty piąty rok, jesień. Bolimowska leśniczówka, na grzbiecie plecak. Wędrówka przez puszczę w poszukiwaniu teatru wyobraźni, dla którego scenerią będzie natura.
Znak czasu: Strach / strach o kawałek chleba / oto bieda strach / strach / o błękit nieba / oto cień i źródło / oto wolność - / moja i powalonego drzewa.
Lecz nagle, co to? Pośrodku lasu, w miejscu, gdzie szlak gubi się wśród omszałych konarów, wyrasta dziwna budowla. Trzynaście głazów tworzących krąg. Dokładnie tyle. Nie wiadomo tylko kiedy i przez kogo ułożonych. Jak symbol skamieniałego czasu. Jak mityczne zaklęcie uformowane w bryłę. Jak dalekie echo czegoś, czego niemym świadkiem były stuletnie dęby i jodły, wczepione korzeniami w czarną, milczącą ziemię.
Człowiek z plecakiem nie wie jeszcze, że oto przekroczył trzynasty krąg wtajemniczenia, który przeobrazi do cna całe jego dotychczasowe życia. Pochylając się nad kamiennymi blokami wodzi po nich dłońmi. Panuje niczym nie zmącona cisza; słońce, przefiltrowane przez konary drzew, kładzie wokół długie cienie.
Myśl Sokoła: odkrył wymarzone miejsce, w którym będzie mógł stworzyć swój teatr wyobraźni. Ale najpierw musi poznać jego niezwykłą tajemnicę.
Znów marsz przez puszczę i napotkana przypadkowo furmanka. Czy jadący nią mieszkaniec pobliskiej wsi zna zagadkę trzynastu głazów? Wie, co one znaczą, z n a c z y ć mogą?
Starszy mężczyzna ociera pot z czoła, przypala papierosa. Odpowiada:
- To cmentarz zagazowanych, panie. Pełno ich tutaj.
Zapamiętajmy dobrze tę datę: tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty piąty rok, jesień. Właśnie bowiem tego dnia, szukając punktów oparcia w rzeczywistości, które mogłyby stanowić tworzywo dla sztuki, Wiesław Sokołowski znalazł się w miejscu, gdzie nastąpiło odwrócenie tradycyjnych społecznych ról: to sztuka musiała przejąć na siebie rolę k r e a t o r a prawd rzeczywistych, nie zaś li tylko wyobrażonych.
II Człowiek grozi, armia grozi, ustrój grozi. Stąd my – ludzie z kamiennych miast – dostajemy zawrotu głowy od zapachu skoszonych łąk. Stąd dziś koń wyścigowy kosztuje milion dolarów, zaś człowiek – z mózgiem Boga – tkwi na ugorze, w rezerwatach, w biedzie dobrobytu i propagandy.
Widzenie więc siebie tu, widzenie i współdziałanie tak, by np. ogień nie spotkał wody, małość zaś nie unicestwiała wielkości. Oto sens – sens mój – gdzie słowo to źródło i owoc ducha; więc umiera ono, gdy staje się celem formy; więc umiera ono, gdy staje się wyłączną własnością materii.
Moja wiedza o świecie jest nikła. Moja wiedza o sobie jest jedyna. Stąd pytam się, pytam i patrzę Ci w oczy. Widzę w nich obawę, gorączkę i strach.
Myślę – sztuka osiadła na mieliźnie – bo odpływa. Myślę – okręty naszej wyobraźni zasypuje piasek propagandy – bolimowskie pola śmierci w drodze.
Tak więc stanąłem – jak pielgrzym – przed bramą. Oto ogromna otchłań, zanurzam się w nią.
Oto otchłań ciszy – i błękit. Tak, błękit ciszy; tonę w niej... Może jest to obraz dramatyczny i banalny. Ale dramat i banał jest udziałem każdego z nas. Dramat człowieka z człowiekiem, człowieka z ideą, człowieka z Kosmosem. Dramat ten – jak wszystko co w naturze – nie przebiega w liniach prostych, w wyborach nieomylnych, rozumowych.
Oto więc sprawa bolimowska: dramat tamtych ludzi niewysłowiony – dotyka nas... dotyka indywidualnie i zbiorowo...
Więc wobec nich, tamtych z lasu bolimowskiego, pytam was i siebie. Pytam i wiem, że wszelka odpowiedź to uproszczenie. A w tym pytaniu niech będzie zawarta cała moja, nasza, wasza bezradność wobec dnia dzisiejszego.
Więc pytam: Czy ty... czy ty słowo „wieczność” jesteś w stanie – dziś, teraz, obecnie – pojąć, unieść, ogarnąć?
Dlatego (...) niech te dłonie wyciągnięte ku nam – w trwaniu – niech zaczną właśnie to pytanie, bowiem człowiek za życia umiera, gdy staje się wyłączną własnością materii.
(Proklamacja dwudziesta druga, październik 1983; Słowo o nowych formach)
III Znany pisarz francuski André Malraux w swojej książce Łazarz przekazuje oczami niemieckiego oficera Waltera Bergera opis ataku gazowego, za pomocą którego Niemcy podczas pierwszej wojny światowej przełamali rosyjski front nad Wisłą. Stało się to – wedle Malraux – w 1916 roku w pobliżu miejscowości Bolgako, zaś pewna liczba żołnierzy, która uczestniczyła w tym wydarzeniu, była rodem z Alzacji. Po tym ataku na froncie rosyjskim nadeszło Verdun, iperyt we Flandrii, Hitler, obozy zagłady. We wstępie do Łazarza, wydanego przez PIW w 1977 r., tłumacz, Julian Rogoziński, skonstatował: Mamy tu do czynienia z czystą fikcją powieściową: Niemcy nigdy w Polsce gazów nie użyli. Podobnie zmyślony został pejzaż, w jakim rozgrywa się tragedia z miejscowością o dość osobliwej nazwie Bolgako. Cała ta nierzeczywista dekoracja wspomaga jedynie autora w ukazywaniu rzeczywistych prawd moralnych.
W trzydzieści kilka lat od chwili napisania przez Malraux Łazarza Wiesław Sokołowski, poeta z podskierniewickiej Rawki ustali, że rzeczywiste prawdy moralne, które francuski pisarz zawarł na kartach swej książki, wbrew przypuszczeniom tłumacza zrodziły się w rzeczywistej dekoracji. Nie mogąc odnaleźć na sztabowych mapach Bolimowa, autor stworzył dla potrzeb powieści miasteczko o nazwie Bolgako, pomylił również rok hekatomby, ale opisane przezeń fakty były prawdziwe. Co więcej, wiele zdaje się wskazywać na to, że wskrzeszenie zbiorowego ludzkiego krzyku, zduszonego przez gaz, obraca wniwecz historyczne aksjomaty. Ich antytezą jest zdanie, które odtąd zacznie towarzyszyć nieustającej wędrówce Sokoła w czasie i przestrzeni. Brzmi ono:
- Przed Ypres był Bolimów.
Gdziekolwiek się pojawił, słyszał: to niemożliwe. Podręczniki podają: dwudziestego drugiego kwietnia tysiąc dziewięćset piętnastego roku, ponawiając natarcie we Flandrii, Niemcy użyli po raz pierwszy pod Langemarck, na północ od Ypres gazów bojowych (tak zwany atak falowy chloru). Sztuka – to także nieraz usłyszy – ma prawo deformować rzeczywistość w imię prawdy artystycznej, jaką pragnie przekazać, nie może natomiast rościć sobie prawa do kreowania prawdy historycznej.
Nie przyjął do wiadomości tego kanonu. Przekroczył strefę zastrzeżoną dla innych. Zanotował: ziemia łowicka jest gigantycznym cmentarzyskiem ofiar kilku ataków gazowych, jakie przeprowadzili tu Niemcy w dziewięćset piętnastym. Na plakatach rozlepionych w kwietniu 1981 roku rzucił otwarte wyzwanie: Niektóre zdarzenia, fakty z przeszłości nabierają znaczeń symboli, do których odwołują się wszyscy i to bez względu na przekonania religijne czy polityczne. Takimi symbolami są Oświęcim i Hiroszima. Takim symbolem może stać się Bolimów.
Fikcja przestała być tylko fikcją. Sztuka przestała być jedynie sztuką. Niepostrzeżenie zatarła się granica między teatrem wyobraźni a sceną faktu. Dla Wiesława Sokołowskiego 40-letniego poety, twórcy i działacza Zrzeszenia Artystycznego „ZA”, które stawia sobie za cel tworzenie nowatorskich wartości kulturowych, medytacja nad tragedią bolimowską – jak mówi sam o sobie – stała się jego n o c ą.
IV To coś stoi w środku lasu bolimowskiego, to coś musi mieć swoją historię, swoją pamięć, swoje imię. Więc rozmawiam z mieszkańcami, z miejscowymi ludźmi. Niby to z pierwszej wojny, niby to zbiorowa mogiła, niby to zagazowani żołnierze. Ktoś tam coś słyszał, ktoś coś o tym wie, ale nic konkretnego, ale nic pewnego.
Odwiedzał archiwa, biblioteki i muzea. Jeździł od domu do domu, od wsi do wsi, od miasta do miasta. Czytał, zapisywał, przemyśliwał. I już trudno uchwycić moment, kiedy za sprawą tych poszukiwań fantom nieodwołalnie i ostatecznie przeobraził się w fakt.
Pazerny świecie /co ci przeciwstawić/ – chwile – samoistnych zatraceń /chwile – samoudręczeń/ chwile – gdzie aż strach pomyśleć /że wszystko to co żywe/ że wszystko to co martwe /jest -/ jak noc co pęka pochodnią /jak żar w źrenicach co/ spiętrzył potok.
Klawisz magnetofonu. Utrwalony na taśmie głos Franciszka Smolińskiego z Bolimowa, rocznik dziewięćset piąty. Miał wtedy dziewięć lat. Jeden z koronnych świadków Sokoła.
Sokoła – czy historii?
- W piętnastym roku ojciec, matka, siostra i ja poszliśmy do wsi Smolarnia... Mieszkaliśmy u niejakiego Szymańskiego tuż pod lasem, to był kuzyn ojca, gajowy. Rosjanie mieli kolejkę wąskotorową. Konie po dwa, trzy wagony ciągnęły, w ten sposób dowożono żywność, zmianę wojska na front. Od wsi Smolarnia do okopów było jakieś dwa kilometry, nieraz słyszeliśmy okrzyki z frontu: Hurra, hurra!. 2 lutego w święto Matki Boskiej Gromnicznej, mieliśmy iść na odpust do Miedniewic. Ze Smolarni do Miedniewic było może dwa i pół, a może trzy kilometry. Ja wstałem najwcześniej, wyszedłem na podwórko i wtedy zobaczyłem taki dym ni coś. Wróciłem do domu, krzycząc, że pali się. Wszyscy zerwali się ze snu i wybiegli na podwórze – a to nie był dym, tylko gaz szczypał w oczy. I za jakieś może dziesięć czy piętnaście minut trzy albo cztery wagoniki żołnierzy ruskich wieźli do Żyrardowa, Grodziska, Pruszkowa i wracali kilka razy po nich. My już do Miedniewic na odpust nie poszliśmy, dopiero na wiosnę pojechaliśmy z ojcem do Żyrardowa.
- Czy może pan określić dokładnie datę?
- Gaz widziałem 2 lutego 1915 roku w godzinach rannych; może była siódma, a może po siódmej. Mieliśmy iść na odpust do Miedniewic (stąd tak dobrze pamiętam ten dzień); tam jest klasztor. Kiedy zobaczyłem gaz, zrezygnowaliśmy z odpustu.
- A więc to była zima?
- Tak, ale lekka: śniegu nie było, tylko chwilami trochę padał.
- Czy dużo pan widział tych zagazowanych i jak wyglądali?
- Jechali w wagonikach załadowanych, ubitych, leżeli jeden na drugim. Ci, co mogli iść – szli. Byli sini, mieli pianę w ustach i pili wodę; widocznie ich to paliło. Wiadrami wynosiliśmy im wodę na drogę.
V ... Coś pędzi od linii rosyjskich ku gazom: koń, maleńki nawet w lornetce. Gazy suną jakby znacznie szybciej teraz, kiedy zbliżają się do okopów. Koń bez jeźdźca szarżuje na nie rozkołysanym ruchem długodystansowych galopów. Przystaje, kręci się w kółko i wreszcie znowu mknie w lewo, a stukot podków na drodze przenosi ziemia, stukot zdumiewająco czysty, o wiele bliższy niż ów mikroskopijny koń rzucony w bezmiar. Wznosi się rżenie, odbija je dolina. Widać przez lornetkę, jak koń zadziera łeb, żeby zarżeć głosem podobnym do wycia psów. Znów idzie w galop, mknie prosto na gazy. Nie słychać już tętentu. Niknie wśród ciszy.
Nie pojawia się już więcej. Głuchy i nie kończący się marsz gazów zmierza jakby nieprzerwanie aż do granic ziemi, zagubione rżenie, brzegi rozlewiska, niemal wyraziste, zaczynają przydawać tej mgle groźnego ducha machiny wojennej.
Czy Rosjanie opuścili swoje pozycje? Trudno nawet przez lornetkę odgadnąć moment, w którym gazy dotrą do ich okopów. Niebawem je zakryją i, z wyjątkiem owego konia z Apokalipsy, który rży w blasku słońca, zanim runie niby w ofierze, nic nie wyłania się stamtąd... Na dnie doliny jodłowy lasek i słup telegraficzny z izolatorami znikły pod tumanem gazów, na połowie zbocza nieliczne czuby drzew wyzierają jeszcze...
... Czy wróg znalazł sposób, żeby zatrzymać gazy, unieruchomić je na granicy przedpierścienia? Wiatr popycha nową ich falę, która, nie zatrzymując się w marszu, jak gdyby przeskakuje poprzez poprzednie. Berger przypomina sobie: najprzejrzystsza rogówka niebieścieje najpierw, oddech staje się świszczący, źrenica – to nawet bardzo ciekawe – czernieje niemal całkiem... Żaden Rosjanin nie zdoła wytrzymać bólu...
... czy to się dzieje pod tą mgłą, gdzie nic się nie rusza, a która prze naprzód skrętami przedhistorycznych jaszczurów, jakby nigdy nie miała zatrzymać się na ziemi?
(André Malraux Łazarz).
VI Swoje pierwsze Misterium Bolimowskie wystawił na leśnej polanie; tam gdzie trzynaście kamiennych bloków utorowało drogę Nieznanemu. W mroku zapłonął sześcian, symbolizujący otwarcie w czas i przestrzeń. Widzami byli żywi i – umarli.
Przesłanie: Kiedy /jedyną szansą/ istnienia /nas tu/ mówiąc wprost /jest pokój/ tym bardziej /każde działanie/ takie jak nasze /na rzecz tej wielkiej sprawy/ jest potrzebne.
Przesłanie: Tragedię bolimowską, zapomnianą, zdolna jest wskrzesić jedynie sztuka, podyktowana wiarą w człowieka, w jego niezniszczalne prawo do życia, w jego wolę przeciwstawiania się złu.
Przesłanie: Miliardy ludzkich istnień /Setki Języków/ Kilkanaście zwalczających się kultur /Dziesiątki Milionów wyznawców/ Tysiące wiar /A jedna/ Jałowiejąca do dziś bezbronna /Systematycznie deprawowana i ograbiana/ Planowo tępiona i mordowana Myśl – ziemia.
Przesłanie: Ojczyzna /to wielka obojętność mogił/ dymi /wybucha w z n o s i s i ę/ w otchłań ciszy iskrą.
Kolejna ekspozycja w spichrzu nieborowskim. Czas trwania: maj – październik 1984 r., realizacja: Jaga Słowikowska, z zawodu plastyk scenograf, w życiu prywatnym żona Sokoła.
Zapis: Forma wystawy w spichrzu nieborowskim to nie tylko droga przemyśleń, ale także kształt naszych ograniczeń. Uderzenie w kotły (...) dłoń, las dłoni wyciągniętych w przestrzeń ku nieznanemu (...), litery atakujące swoją wielkością i abstrakcją – oto środki artystyczne, na jakie się zdecydowaliśmy. W tej atmosferze, w tej świadomie zaaranżowanej przestrzeni, informacje o charakterze ikonograficznym nabierają mocy głosu. Idąc tropem, śladem naszym (...) można powiedzieć, że dialog sprowadziliśmy do kilku ważnych – naszym zdaniem – znaków i problemów. Oto jesteśmy formą, życiem – stąd np. pytamy: Martwe rzeki czy są rzekami? Pytamy – w kręgu, w którym tkwimy; w kręgu trwania pomimo.
Zapis: W czasie pierwszej wojny tu był stały front. Trwał dziewięć miesięcy. I tutaj, na tym terenie, Niemcy po raz pierwszy puścili gazy bojowe, tzw. chlor. Ustawione butle były w okopach i za pomyślnym wiatrem ten gaz ciągnął. I tutaj wytruto masę żołnierzy rosyjskich, ale powiedziałbym, że nie rosyjskich, bo w większości to byli Polacy tak po stronie Niemów, jak i po stronie Rosjan. Później powtórnie Niemcy użyli gazu bojowego, ale w i a t r s i ę o d w r ó c i ł i Niemcy się potruli. Cała pierwsza linia była wytruta żołnierzy niemieckich. Wyglądali jak Murzyni, czarni, na ustach różowa piana. A ci, co jeszcze żyli, karmieni byli mlekiem (z relacji mieszkańca Bolimowa Stefana Konopczyńskiego włączonej do Misterium Bolimowskiego).
Zapis: W bitwie nad Rawką koło Bolimowa Niemcy po raz pierwszy w Polsce użyli broni masowego wyniszczenia: 31 maja 1915 i 12 czerwca 1915 – skutecznie, natomiast 6 lipca na skutek zmiany kierunku wiatru użyty gaz odwrócił się na pozycje niemieckie i wytruł całą pierwszą linię.
6 lipca 1915 pod polskim Bolimowem pierwszy raz w historii ludzkości niszczący żywioł obrócił się przeciw tym, którzy go wyzwolili. Jego ofiarami stali się wszyscy: ci, których miał unicestwić i ci, których celem było unicestwienie. Ludzie ludziom zgotowali ten los, ale kiedy dopełniła się Apokalipsa, przestały istnieć bariery, wyznaczane przez kierunek ataku i barwy mundurów. Żołnierze niemieccy dźwigali na plecach zagazowanych nieprzyjaciół; Rosjanie ratowali wrogów umierających w przeciwnym okopie. Zbratała ich wspólna tragedia oraz świadomość, że p o k ó j jest sprawą i s t n i e n i a, a nie obszarem w a l k i.
VII Kiedy jesienią osiemdziesiątego trzeciego roku zjawił się w redakcji z maszynopisem, niczego jeszcze o nim nie wiedziałem. Miał już wówczas na poparcie swoich racji nie tylko książkę francuskiego pisarza, którą tłumacz jednym sztychem pióra odesłał do świata fikcji, lecz również spisane skrupulatnie relacje świadków. Mówili o tym, co przeżyli; co widzieli na własne oczy; co zapamiętali.
Jeden z tych, do których dotarł Sokołowski, wspominał: Chmura dymu szła, słońce wrzeszczało. Krowy trzymały pyski przy ziemi. Kiedy dochodziliśmy do Wiskitek, ledwo przytomny byłem. Przede mną szedł żołnierz, chusteczkę trzymał przy twarzy, nie wiem, czy doszedł, bo minąłem go. Dusiło mnie strasznie, mordowało. Spałem cały dzień, całą noc, a na drugi dzień, nie wiem, czy wstałem, czy nie. Pamiętam tylko jak zaglądali do mnie i pytali, czy żyję.
Inny: Jak Wola Miedniewicka, to tam, gdzie zakręt, gdzie teraz krzyż stoi, zwozili zagazowanych. Ci, co byli na pierwszej linii, mówili, że gaz przeszedł nad nimi górą, dopiero zaczął truć drugą i trzecią linię.
A kolejny: To był straszny koniec świata. Leżało to wszystko na ulicach, zwały ludzi. Rozpacz brała człowieka na widok tych nieszczęśników. Ci, co konali, rwali na sobie mundury. Młodzi chłopcy. Za co to? Za co ta wojna?
Świadków tamtych wydarzeń żyje już niewielu, coraz bardziej zawodna okazuje się też ludzka pamięć. Trzeba więc się spieszyć, bo jutro może być za późno. Drukując swój reportaż? Artykuł, esej? Przed Ypres był Bolimów, Wiesław Sokołowski zaapelował: niech żywi wskrzeszą umarłych, dadzą świadectwo prawdzie, wydobędą z mroków zapomnienia zbrodnię, którą świat skwapliwie zapisał na konto literackiej fikcji. Podsumował: Wędrując od wsi do wsi, od chałupy do chałupy, od mogiły do mogiły, czułem, jak wzrasta we mnie bolesna świadomość, że właśnie tu, na równinie mazowieckiej, na polach, łąkach bolimowskich, w dolinie rzeki Rawki, odbyła się pierwsza współczesna lekcja, gdzie nie ma już ról dla zwyciężonych czy zwycięzców. Tu nikt z nas nie ma żadnych szans.
VIII Dokonujemy wyboru co dzień, co noc, dokonujemy może na ślepo, może intuicyjnie, ale z intencją rozjaśnienia siebie, nas, życia.
Oto „ZA” – od swoich narodzin, a trwa to już 20 lat – było zawsze, nade wszystko, czymś ponad, było bowiem m i e j s c e m nadziei, miejscem, gdzie istniała pewność, że nie spotkamy się z obojętnością, wrogością czy urzędniczym sprytem.
Dziś więc – pomyślmy – jakie może być np. porozumienie między tymi, którzy są w sobie wypaleni, puści, martwi, a między tymi, którzy są wprowadzani w błąd przez lata, pomniejszani, wyciszani...
A jednak ci o s t a t n i są dziś nośnikami duchowości promieniującej, emanującej, wznoszącej.
I choć oświadczenie nasze nie rozwikła tej sprawy, niemniej może zasygnalizować i częściowo jakby wyjaśnić, kogo np. nie możemy zaprosić do naszego Zrzeszenia:
po pierwsze – artystów nieżyczliwych nam, naszej drodze, naszej bezinteresowności,
po drugie – artystów, o których mówi się, że s ą, ale z tego mówienia nic dla naszej sprawy nie wynika,
po trzecie – artystów, których nie znamy i których n i g d y nie poznamy.
Z setek więc działających twórców będziemy mogli zaprosić do siebie niewielu.
(Proklamacja artystyczna dwudziesta szósta; Zaproszenie do „ZA”, 1985 r.)
IX Czas: tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty pierwszy rok; miejsce: aula Politechniki Warszawskiej. Przyłączająca swoim ogromem przestrzeń zamknięta kopułą. Marmur, krużganki, architektoniczny rozmach. Pod szklanym dachem wisi wielki, czarny sześcian – dzieło Jagi, żony Sokoła. W dole, tam, gdzie amfiteatr, symbole ludzkich postaci; papierowe worki, z których wystają wznoszące się ku górze ręce. Jak ostatni, urwany nagle krzyk bólu i rozpaczy. Jak próba ucieczki przed tym, co ma się nieuchronnie dopełnić.
Na ścianie transparent z hasłem; tym samym, które w trzy lata później tak dalece zaniepokoi urzędowe władze w Łowiczu, iż co rychlej nakażą jego zdjęcie: Martwe rzeki czy są rzekami. Martwa wolność czy jest też wolnością.
Motto: Idziesz za słaby, by umrzeć /Idziesz za mocno by żyć.
W zapadłej nagle ciszy Sokół rąbie drzewo, którego drzazgi rzuca pod zawieszony w przestrzeni sześcian. Na oczach widzów rośnie symboliczny stos.
I oto postaci z papieru zaczynają płonąć, unoszą się do góry. W powietrzu fruwają kawałki zwęglonego papieru i sadzy, które z wolna opadają w ludzki tłum. Widzowie chwytają je rękami, przygarniają do siebie, ściągają w jakimś dziwnym transie, zapamiętaniu...
... nadchodzi taki moment, w którym czas nas rozlicza. Więc cóż można przeciwstawić szekspirowskiej myśli: najpierw trwoniłeś czas, dziś czas trwoni ciebie? Oto – p a t r z – wystawa mówiąca wprawdzie o śmierci i zbrodni, ale nade wszystko i wbrew rozumowi – kreująca życia... Ile ich będzie i gdzie? – zależeć będzie od ciebie, od nas samych.
Na marmurowej posadzce pozostały skrawki zwęglonego papieru. Trzeba było je potem długo sprzątać, o co władze administracyjne uczelni miały do artystów pretensje, zwłaszcza że podpalania symbolicznych postaci nikt z nimi wcześniej nie uzgodnił.
Czerń historii przegrała rywalizację z fetyszem czystych podłóg.
X
Po publikacji poświęconej bolimowskiej hekatombie, Wiesław Sokołowski otrzymał listy, o jakie apelował. Nadawca jednego z nich, Andrzej Malinga z Lublina, przypomniał m.in. wydaną przed wojną przez Główną Księgarnię Wojskową książkę Romana Muwastowskiego Wśród trujących mgieł. Zdaniem jej autora niemieckie ataki gazowe nad Rawką podczas pierwszej wojny stanowią niezaprzeczalny fakt, jednak pierwszy z nich nastąpił 12 czerwca 1915 roku, a więc w dwa miesiąca po tym, gdy pod Ypres zgotowano śmierć 15 tysiącom żołnierzy. Muwastowski opisał między innymi przyjazd na miejsce bolimowskiej bitwy berlińskiego profesora Fritza Habera, twórcy gazów bojowych, który chciał osobiście zbadać skutki użycia swej broni na żyjących jeszcze ofiarach. Ów profesor występuje również na kartach powieści Malraux. Podczas obiadu, który spożywa wspólnie z oficerami sztabowymi, zapowiada przełamanie nazajutrz rosyjskiego frontu, szeroko rozwodząc się nad śmiercionośnymi właściwościami gazu, jaki wynalazł. Oznajmia: Chemia zapewne stanowi broń definitywną, broń wyższą i narodom, które będą nią operować umiejętnie – które nią będą rządzić! – przyniesie preponderancję światową... Nie inaczej! Może hegemonię na całym świecie, proszę ja panów.
Tak – oto – po zrzuceniu przez aktorów kostiumów literackich – po raz kolejny zatarła się granica między realnym a wyobrażonym.
Niemiecki porucznik, Max Wild zanotował pod datą 12 czerwca 1915 r.: Była pomyślna pogoda, wiatr dął w stronę nieprzyjaciela i butle z gazem znajdowały się już gotowe w czołowych okopach. Nasze oddziały opuściły je i nieco w tyle oczekiwały oczyszczenia terenu. (...). Jednocześnie nasza artyleria rozpoczęła ostrzeliwanie granatami tyłów nieprzyjacielskich pozycji (...). Kiedy uznano, że gaz podziałał na nieprzyjaciela i że nie zaszkodzi już nacierającym oddziałom, nasza piechota wyruszyła (...) To, co zobaczyłem – to była zgroza, która urągała ludzkiej fantazji. Ludzie, zmagający się w śmiertelnej walce, wlekli się na czworakach i jak w obłąkaniu rwali na ciele odzież. Jeden leżał, wczepiwszy palce w ziemię, drugi obok z szeroko rozwartymi źrenicami. W oczach jego tkwiło przerażenie przed niepojętym. Świszczące, zatrute oddechy mówiły o niezmiernej męce konających. Niebieskie wargi, niebieskie to, co wcześniej w oku było białe, w kątach ust żółta piana. I nieopisana groza na twarzach! Czy to była jeszcze wojna? Czy też było to tylko prawdziwe oblicze wojny? (...) Widziało się, jak wzdłuż rosyjskich okopów zatruci Rosjanie zaściełali pole. Podejmowano ich z ziemi i odnoszono w tył.
Później – mówi Muwastowski – był jeszcze jeden atak: 6 lipca 1915 r., kiedy wiatr zmienił kierunek i gaz przyniósł śmierć tysiącu dwustu żołnierzy niemieckich. Wynikałoby z tego, że koronny świadek Sokoła Franciszek Smoliński, który twierdził, iż Niemcy użyli chloru już 2 lutego 1915 roku, musiał się zapewne pomylić.
Zapewne – nie znaczy jeszcze n a p e w n o.
Najciekawszy okazał się list mieszkańca Milicza, Jana Woźniackiego, który urodził się i wychowywał we wsi Kamionka Mała, obecnie Popielarnia. Woźniacki, rocznik 1910, pisał:
I wojnę światową pamiętam jak przez mgłę, ale, będąc już starszym chłopakiem przypominam sobie, co o gazie mówił mój ojciec i inni ludzie. Widziałem też, jak z kości padłych od gazu usypano kopiec w pobliżu Miedniewic, około 500 m od klasztoru na obu brzegach strumyka, nad którym kilometr w górę rzeczki stała nasza chata. Ojciec mój opowiadał, że gaz doszedł do naszej chaty, ale nie był już śmiertelnie groźny. Wywoływał łzawienie oczu, a potem zauważono, że nadrzeczne olszyny miejscami miały porażone liście – jakby zardzewiałe.
W zasięgu gazu znalazły się: Nowa Wieś, Kamionka Duża, Wola Szydłowiec, Siarkowiec. Jak daleko był zagazowany teren Bolimowa w górę Rawki – nie wiem, ale był na pewno, gdyż w Guzowie była zawalona trupami zagazowanych obora dla krów należących do pracowników cukrowni.
Topografia terenu jest tam taka, że gaz nie mógł dotrzeć do wsi Popielarnia, południowej części wsi Nowa Wieś i Kamionka Duża, ze względu na osłonę tego terenu przez kompleksy lasów, a do Smolarni nie mógł dotrzeć również z uwagi na odległość. Natomiast na północ od wsi Wola Szydłowiecka teren jest bardzo otwarty i tam gaz mógł poczynić jeszcze większe spustoszenia i bodaj uczynił, gdyż skąd by się wzięły zwały trupów w Guzowie? (...)
Nie wydaje mi się, by gaz był użyty zimą, 2 lutego 1915 roku. Z opowiadań mego ojca wynika, że olszyny miały liście. Zimą trupy zagazowanych leżałyby długo na zamarzniętej ziemi, a nic o tym nie słyszałem. Mówiono natomiast o tym, że zakopywano trupy na polach ledwo przysypując je ziemią.
Jeszcze przed 11 listopada 1918 roku, ale niedługo przed tą datą, Niemcy oczyszczali teren z trupów zagazowanych żołnierzy rosyjskiej armii, w której było dużo Polaków. W pobliżu klasztoru miedniewickiego wykopano w wysokich grobach dwa olbrzymie doły i do tych dołów wrzucano kości i resztki ciał wykopanych na polach. Kości te zwożono dwukołową skrzynią. Robili to miejscowi chłopi jako szarwarki. O liczbie złożonych tam ciał świadczą rozmiary obu kurhanów i ich wysokość. Na oko określam rozmiary kurhanów na 20 x 12 x 2 m ponad groble. Oba kurhany połączone były schodkami i kładką przez strumyk. Po lewej stronie strumyka znajdowało się kilka mogił indywidualnych. Na mogiłach były nazwiska dwóch generałów, pułkownika i jeszcze jakichś znaczniejszych oficerów. Dziś tam tylko zostało wgłębienie w kopcu.
Na obu kurhanach postawiono po 7 krzyży prawosławnych. Podczas srogiej zimy ktoś zaczął wycinać te krzyże na opał. Druga taka zbiorowa mogiła zagazowanych jest gdzieś na polach dawnego wolińskiego folwarku, tuż pod Guzowem.
Cmentarz, który pan oglądał pod leśniczówką Tartak, blisko wsi Mogiły, to cmentarz żołnierzy niemieckich, poległych nad Rawką. Drugi, jeszcze bardziej okazały, jest we wsi Humin. Cmentarze te zostały zbudowane po 1920 roku przez Towarzystwo Grobów Wojennych (może zwące się inaczej), za niemieckie pieniądze. Oba cmentarze niemieckie cechuje duża trwałość; są solidnie zbudowane i obłożone blokami granitów.
O cmentarze żołnierzy rosyjskich i polskich nie zatroszczył się pies z kulawą nogą. Jak dzielono dworską ziemię miedniewickiego folwarku, groble z nieboszczykami znalazły się w posiadaniu obdarzonych ziemią. Jakiś czas groble i kurhany były tylko wypasane przez bydło, ale z czasem zaczęto groble rozorywać i siać na nich zboże. Kurhany nie zostały chyba dotąd zaorane, choć nie wiem tego na pewno, ale boki kurhanów zaczęto już podorywać tak, że sypały się z nich kości. (...)
Z tego, co pan napisał wynika, że reprezentuje pan coś, co się nazywa „ZA”. Trudno wnioskować gdzie to „ZA” jest skierowane, ale byłbym panu wielce zobowiązany, gdyby pana stowarzyszenie było „ZA” tym, by nie rozorywano kurhanów z kośćmi zagazowanych żołnierzy. Niech spoczywają w spokoju, a gdyby tak spowodować remont tych kurhanów i zabronić ich niszczenia, byłoby to dzieło warte historii. Czy tylko Niemcy mogą mieć porządne cmentarze swoich żołnierzy?
Nawiązując do tego listu Sokół powie:
- - Stąpamy po ziemi, która jest wielkim grobowcem.
XI
Dziś więc pokój nie znaczy siebie. Czyli, jeśli pokój, to trzeba pytać – jaki? Pokój panowania człowieka nad człowiekiem, idei nad ideą, doktryny nad doktryną, przemocy nad bezbronnością. Więc człowiek jako narzędzie. W świecie takim pokój tych od rządzenia nie może być pokojem tych od posłuchu!!!
Z proklamacji artystycznej Wiesława Sokołowskiego Pokój zakazany?).
Refleks świadomości: Więc rytuał życia Słowianina – wydaje mi się – może być źródłem inspiracji dla współczesności, bowiem w tolerancji, w solidarności tkwi niewyczerpalne źródło pokoju.
Nie są – trzeba to powiedzieć otwarcie – dzieckiem, na które się chucha i dmucha, a w zamian za dobre sprawowanie obsypuje nagrodami. Bo niby mają w swej nazwie magiczne słowo ZA, ale urzędnikowi samo ZA jeszcze nie wystarcza. On wolałby mieć absolutną pewność, z a c z y m tak naprawdę Sokół i jego przyjaciele się opowiadają. A to nie jest, niestety, do końca jasne. Weźmy na przykład tamten transparent, który został zdjęty na polecenie naczelnika Łowicza. Nie bez powodu pobudził czujność lokalnych decydentów. Mniejsza o rzeki, niech one sobie będą martwe, jeśli już muszą, ale martwa wolność? Co to, to nie.
Albo wiersz, opublikowany w zbiorze Memoria Arae Pustynia /w konarach sadu/ gdy psy gończe /warczą/ pustynia /w głowie/ gdy armie wrogie /naprzeciw stoją/ gotowe myśl wytępić /swobodną/ i nas.
Kiedy go po raz pierwszy składał do druku, spotkał się z pytaniem:
- Panie Sokołowski, o jakie psy gończe panu chodzi i dlaczego one warczą? A te armie... co pan miał właściwie na myśli?
Po raz n-ty więc tłumaczy swoje pojmowanie sztuki, która, tak uważa, jest u p r a w i a n i e m człowieka. Uprawiamy się, żeby nie wyjałowieć, żeby żyć, oddychać, i w tym jest element naszego heroizmu. Człowiek /któremu odebrano/ na zawsze /prawo do twórczego oporu/ czy nawet jawnego buntu /staje się wtórnym analfabetą/ któremu nie jest w stanie pomóc nikt /a cóż dopiero dobrobyt/ graniczący z lękiem niedostatku pragnienia.
Twórczy opór, wtórny analfabetyzm, lęk niedostatku pragnienia? Bacz pilnie, Sokole, by skrzydeł, które cię unoszą, ktoś nie podciął. W rzeczywistych dekoracjach zbudowanych przez innych, może nagle zabraknąć miejsca dla Waszego – Twojego i Agi – sześcianu, pojmowanego jako symbol otwartości świata. Przekraczając trzynasty krąg, w którym niejeden jeszcze pług, orząc ziemię, wygrzebie z niej pobielałe ludzkie kości, zatoczyłeś w życiu wielkie koło. Znalazłeś się w punkcie, w którym przed kilkudziesięciu laty niszcząca siła, odbierająca ludziom życie i prawo do istnienia – n a przekór złu – przywróciła im godność i człowieczeństwo.
XII
Ścieżka zbacza ku pozycjom niemieckim. Skacze po niej ktoś na czworakach, konwulsyjnie, Nagi. Jeszcze dwa metry, zjawa unosi szarą twarz o oczach bez białek, rozciąga wargi, jakby zawyć miał epileptyk. Berger schodzi na bok. Oszalała z bólu, miotająca się niczym wszyscy szaleńcy świata, jak gdyby ciało jej zamieszkiwała już tylko męczarnia, kilkoma żabimi skokami zjawa zanurza się w zgniliznę.
Wycie przeszywa ciszę przedhistoryczną; wycie nadludzkich cierpień przechodzi w miauczenie.
Chociaż Berger nie (...) porusza rękami, prawa z nich dygocze. Mięśnie ściągają się, jak gdyby całe ciało pragnęło zwinąć się w kłębek, łokcie napierają na żebra z taką wściekłością, iż major niemal traci oddech. Podobne nawiedzenie lękiem wierzący nazywają zapewne obecnością demona. Duch ZŁA jest jeszcze silniejszy od śmierci, tak silny, że trzeba znaleźć Rosjanina, który nie byłby zabity, obojętnie jakiego, zarzucić go sobie na plecy i uratować.
(A. (A. Malraux Łazarz).
(B. (B.
XIII
Mówią mu nieraz, ostatnio jakby częściej: Sokół, po co ci to wszystko? Ten Bolimów, gaz, umarli? Prawda, że historia, samoświadomość, obojętność mogił, mają swój wielki, uniwersalny wymiar, ale czy to nie jest mimo wszystko o b o k?
Odpowiada: W sztuce – jak w życiu – istnieje wiele ścieżek, traktów i szlaków, a wśród nich bywają i takie, które nawzajem się znoszą, chwilami nawet wykluczają. Trudno jednoznacznie wyrokować, jaka tendencja jest niższa, a jaka wyższa, co wstępuje, co zanika, lecz każdy z nas czuje, co go buduje, wznosi, wie także, co go rujnuje, niszczy, wyjaławia. Zrzeszenie Artystyczne ZA jest więc także prawnym zabezpieczeniem od poglądów i działań obcych nam, naszej wrażliwości, naszej drodze.
We wstępie do Łazarza, który powstał znacznie później niż sama książka, bo w połowie lat siedemdziesiątych Malraux zanotował: Hitler, obozy zagłady, cały ten korowód nie zmazuje epileptycznego dnia, kiedy człowiek przekształcił się w demona, jak gdyby po eksplozji jądrowej. Gdyby lotnik sam siebie wysadził w powietrze, używając swojej bomby, zamiast rzucić ją na Hiroszimę, nie zapomnielibyśmy o nim nawet po drugiej eksplozji; a powracam do tych spraw jedynie z tej racji, że szukam w duszy przecięcia dróg, na którym ZŁO absolutnie przciwstawia się braterstwu.
... Mam wiadomości dostateczne o tym, co działo się owego dnia, żeby wyobrazić go sobie. Z tego, co działo się następnie, nie pozostało nic. Wspomnienia opublikowane urywają się na ambulansach. Nie liczymy na to, byśmy po latach sześćdziesięciu odkryli cokolwiek. W Alzacji pod koniec 1944 roku nikt nie pamiętał już nazwisk tych ludzi, którzy ocaleli pod Bolgako. Historia zaciera nawet ludzką niepamięć. Owa błyskawica rozproszyła się zaraz w niebycie dni wojny, drugi bowiem pułk, który nadciągnął na linię frontu wraz z ambulansami, przerwał linie rosyjskie.
I dalej: Zrywając kurtynę Szekspir czyni z banału śmierci rewelację Makbeta, Hamleta, Prospera, objawia nam to, co wiemy. Wraz z pierwszymi gazami bojowymi Szatan pojawił się znów na świecie, ale Plaga nie zmogła ślepego instynktu życia, który zmartwychwstał w jedynym lesie Europy, gdzie żyją do dziś żubry czwartorzędu. Czy znamy więcej przykładów, gdzie człowiek i śmierć zostali zmiażdżeni wspólnie pierwotnym braterstwem – zapisanym w człowieku, zaprogramowanym, jak powiedzieliby drwiąco informatycy? Owego dnia, co nadszedł z równie daleka, jak Zło, półbestia głębin, gdzie zrodził się człowiek, odkryła, tocząc ślinę, wyzwanie Prometeusza. Będąc już może pod władzą śmierci, chronię się w opowieści o jednym z najbardziej zagadkowych drgań życia.
Wiesław Sokołowski – w przeciwieństwie do Malraux – uważa, że sprawa Bolimowa, im bardziej oddala się w czasie, będzie r o s ł a. Kilka lat później odnalazł kolejnego świadka tamtych wydarzeń: mieszkającą w Nieborowie Stefanię Ostrowską, która zapamiętała, że w 1914 roku, jesienią przywieźli do Młodzieszyna żołnierzy zatrutych gazem. Było to na placu fabrycznym w cukrowni. Paliło się światło. Oni leżeli ponakrywani, w słomie, na podwodach. Jęczeli, stękali, mamrotali... Widziałam dużo podwód, bo ja wiem, może z siedemdziesiąt. Ludzie przychodzili, oglądali ich. Wszyscy szli, jeden za drugim.
Czyżby więc wyzwanie: Przed Ypres był Bolimów miało okazać się czymś więcej niż tylko ulotnym okruchem czasu, który przeminął i coraz bardziej kurczącej się ludzkiej pamięci? Chłodnemu sceptycyzmowi historyków, utrzymujących, że Niemcy po raz pierwszy użyli gazów nad Rawką dopiero po przełammaniu frontu pod Gorlicami. Sokół przeciwstawia r a c j e s e r c a. Ripostuje: Ponad martwe, udokumentowane fakty, wyżej stawiam świadectwo żywego człowieka. Nawet, jeśli człowiek ten dobiega już kresu swoich dni, i czego nie należy wykluczyć, myli się. Fakty bowiem zawsze można zweryfikować, a ludzkie życie bezpowrotnie przemija.
W ostatecznym rozrachunku nie jest już istotne, co było najpierw, a co potem. Ważne, że było i że zostało ocalone od zapomnienia. Przekraczając w bolimowskim lesie krąg trzynastu kamiennych bloków, stanowiących granicę mitu i faktu, Sokołowski dotknął problemu śmierci w jego uniwersalnym, ludzkim wymiarze.
Może ktoś zapytać, po co ten hałas, po co ta cała krzątanina wokół sprawy, która przeszła, minęła. Ale, kiedy dziś można przenieść w nicość wszystko, i to w chwil parę – wydarzenia sprzed kilkudziesięciu lat znad rzeki Rawki staja się symbolem, który ludzi bardziej łączy, niż dzieli. Najwyższy więc czas aby – w swoim prywatnym laboratorium, jakim jest nasz mózg – stworzyć bliższą współczesności perspektywę dla słowa „pokój”. W takim właśnie kontekście należy widzieć moje poszukiwania i próby ustalenia prawdy, dotyczące pierwszego ataku broni masowego wyniszczenia. Poprzez wystawy, spektakle, poprzez zajmowanie się sprawą bolimowską czynimy pokój, czynimy pokój w sobie i wokół nas.
Sztuka i rzeczywistość, prawda i fikcja w życiu Wiesława s
Sokołowskiego zlały się w jedność. Niepotrzebna okazała się dekoracja, zbudowana przez fabułę. Popiół i krzyk wcześniej czy później zrodzą – zrodzić powinny – pokój.
Twoje, moje, nasze milczenie jest pokojem.
W cieniu bolimowskiej puszczy, w dorzeczu Rawki; rzeki, której próżno szukać na kartach nieomylnych atlasów świata, rośnie i potężnieje z każdym dniem Trzynasty Krąg Sokoła.
Comments